Nokaut? Jaki nokaut, kolejna runda!
W
lutym odeszłam z pracy, pracy w sklepie odzieżowym. 5 lat pracowałam – można
powiedzieć – fizycznie. 5 lat studiów, wyższe wykształcenie. Zapragnęłam czegoś
więcej. Nie wiedząc jak tego dokonam, jak osiągnę coś niesamowitego, po prostu zwolniłam
się z pracy przysięgając sobie, że ostatni raz w swoim życiu pracuję fizycznie.
Byłam na bezrobociu, pierwszy raz w życiu naprawdę przez dłuższy czas nie
miałam pracy. I nawet jej nie szukałam. Wyjechałam do siostry, do Krakowa –
chciałam trochę z nią pobyć. Miałam oszczędności, było dobrze. A potem kiedy zabrakło
mi kasy, postanowiłam poszukać pracy. Wysłałam jedną ofertę – umówmy się w moim
mieście jakoś ciężko o rozwijającą pracę -
znów w sklepie. Tym razem na kierownika. Przyjęli mnie. W przeddzień
rozmowy miałam wypadek. Uszkodziłam kręgosłup szyjny. 6 tygodni kołnierza
ortopedycznego, potem długa rehabilitacja. Wizja pracy pękła jak bańka mydlana.
Wszystko miałam zaplanowane – praca, wyprowadzka, inne życie. Niestety, nie
udało się. Byłam zamknięta w domu, totalnie załamana, dodatkowo dokuczał mi
niedowład prawej ręki. Ciągle użalałam się nad sobą. W końcu zdjęli kołnierz, mogłam wyjść z domu, mogłam zacząć robić coś
ze sobą. Nie miałam jednak kasy, ani prawa do zasiłku. Nie miałam też pomysłu
na swoje życie, na pracę. Ale miałam marzenia. Powiedziałam sobie – teraz wszystko
zacznie się układać, to nowa szansa.
I wtedy zmarła moja siostra. . . Wszystko
przestało mieć jakiekolwiek znaczenie. Brak kasy, brak pracy, brak zdrowia. Żyłam jak w próżni, nie myśląc o niczym. Aż przyszedł
dzień w którym uświadomiłam sobie, że to był cholerny nokaut. Nigdy nie doświadczyłam
czegoś podobnego. Jakbym dostała w twarz, czerwoną rękawicą bokserską z całej
siły. Padłam. Leżąc tak na tym życiowym ringu zdałam sobie sprawę, że przecież walka
dalej trwa, to się jeszcze nie skończyło. I wstałam wierząc, że wygram kolejną
rundę. Myślę, że w dużej mierze, w tamtym właśnie momencie, była to zasługa
mojej siostry. Jakby dawała mi takie kopniaki w tyłek mówiąc – Wstawaj, no
wstawaj do walki! Często zadaję sobie pytanie jak to zrobiłam. Jak Ona to
zrobiła. Nie mam pojęcia skąd wzięła się ta siła.
Dzisiaj
znowu się uśmiecham, chyba nawet częściej niż przed śmiercią siostry. Jakaś
część jej jest we mnie i każdego dnia pcha mnie do przodu. Nie tracę wiary,
nadziei, marzeń. Po 6 miesiącach na bezrobociu mam pracę – w dziennikarstwie.
Ale wciąż jest mi mało. Chcę osiągnąć więcej, nie wiem jak i cholera jasna nawet
się nad tym nie zastanawiam! Idę, nawet pędzę do przodu.
Wiecie – mamy taką złą skłonność do
narzekania, do poddawania się, do niepróbowania, do uciekania. Jesteśmy tylko
ludźmi – wiem coś o tym. Coś czegoś nauczyło mnie kilka ostatnich i ciężkich miesięcy w moim życiu to, to, żeby
doceniać wszystko. Naprawdę! Bez zbędnego pieprzenia – po prostu doceniać! Bo
życie jest strasznie kruche moi kochani i jednego dnia trzymacie kogoś za rękę,
a kilka dni później stoicie nad jego grobem i wygłaszacie cholernie trudną
przemowę. I nie da się tego zatrzymać, ale można wyciągnąć z tego naukę. I żyć
lepiej niż do tej pory. Jakby tego dnia
po prostu „urodzić się na nowo!”
Fot. Paulina Buda
Jesteś bardzo silną osobą! Oby tak dalej. Mnie ponad rok temu zmarł przyszywany Dziadek - jedyny Przyjaciel, bratnia dusza, którego wciąż kocham. Próbuję wstać, posiadam marzenia.
OdpowiedzUsuńTrzymam za Ciebie kciuki. :*
personal-dreams.simplesite.com