I żyła długo i (nie) szczęśliwie. Czyli (nie) książę, (nie) pałac i (nie) bogactwo!
,,Jej
życie nie było takie, jakiego chciała. W głębi duszy pragnęła czegoś więcej.
Marzyła o księciu z bajki i pięknym pałacu. I wtedy przyleciała Dobra Wróżka.
Machnęła dwa razy różdżką i wyczarowała jej życie, o jakie prosiła. Koniec". Oo, ilu z Nas chciałoby takiego zakończenia swojej historii. Niestety życie to nie bajka. Przekonałam się o tym wielokrotnie. I
bardzo dosadnie. Jeśli miałabym podsumować ten rok, chociaż wiem, że jest dopiero,
albo aż listopad, powiedziałabym jedno – porażka. Tak, porażka. Na każdym
froncie. Czasami chciałabym nie mieć marzeń. Nie wyobrażać sobie pięknego
życia, jak Kopciuszek czy Królewna Śnieżka. W swoim życiu jestem chyba bardziej
boso stopą Pocahontas. I to dosłownie, bo forsy – brak, pracy – też. Chyba
wszystko co mogło w tym roku już totalnie się popierdoliło. Tak, tak kochani –
nie zepsuło, nie schrzaniło czy spieprzyło. Po prostu się popierdoliło! Teraz
zastanawiam się co zrobić, żeby to zmienić. Wiecie tak trudno jest być sobą, w
świecie, który oczekuje od Was bycia normalnym, przeciętnym, takim jak wszyscy.
I absolutnie nie krytykuję nikogo, nie nie. Krytykuję – siebie. Co bym w tym roku
nie robiła, gdzie bym nie szukała siebie, to czuję się jakby ktoś palił na
panewce moje plany. Rujnował wszystko, o co walczę. Jakby ta Dobra Wróżka, była
obrzydliwym babsztylem, któremu śmierdzi z japy i wymachuje jakimś kawałkiem
gałęzi z kupą na końcu. Tak – taki zaczarowany mam rok. Gówniany. I ten smród –
ciągnie się i ciągnie za mną. I płakać mi się chce. I cholera jasna jestem
naprawdę Beksą. Lubię sobie popłakać. Tak porządnie. Nie, że od razu po użalać.
Po prostu rozwyć się w głos jak spaceruję alejką, aż psy uciekają. Życie bywa szalenie
niesprawiedliwe. Kiedy chciałam wynająć mieszkanie i zacząć wszystko od nowa - zamknęli mi miejsce pracy i zdegradowali
mnie do sprzedawcy z pensją o połowę mniejszą – fuck. Potem miałam wypadek –
dzień przed rozmową o pracę w stosunkowo spoko miejscu. I znów snułam plany
wynajmu mieszkania, tym razem z facetem. Wiecie – nowe życie, na które od dawna
czekałam. Nici. Potem zmarła mi siostra . . W
tym punkcie już nic nie miało znaczenia, tutaj wszystko się skończyło. Nie było
mowy o nowym życiu. Cholera był tylko ból! W międzyczasie jeszcze przyplątała się zakochana
w sobie i swoim „pięknym ja” była dziewczyna mojego faceta i truła dupę jak
wrzód. Testowała moją cierpliwość. Pewnie z debilnym uśmiechem na twarzy
rujnowała to, co sobie zbudowaliśmy. Ups – nie udało się. Ale wiecie – każdy ma
swoje granice. I dziś – chętnie bym tym
wszystkim pieprznęła i gdzieś wyjechała, ale o ironio – nie mam forsy. W tym
całym narzekaniu i obserwowaniu jakie życie jest do dupy, zapominam o jednym. To
tylko rok. Jeden. Ile już lat minęło? A ile jeszcze przede mną? Mówią, że szewc
chodzi w dziurawych butach – pomaga innym, a sam, cóż ma pod górkę. Często myślę
o ludziach, którzy zmienili chociaż odrobinę swoje życie dzięki mojemu
ględzeniu. Dziś wierzą w siebie. W możliwości. W inne życie. Znów – mają uśmiech
na twarzy. Marzenia. I chyba to ze
wszystkich rzeczy daje mi myśl – Ej Bekso, dobra karma wróci, poczekaj. Dziś
mój facet zadał mi pytanie – ,, Jak bardzo jesteś cierpliwa, ile będziesz
czekać aż dostaniesz wymarzoną pracę? Aż ktoś oddzwoni?” I w tym momencie
zrozumiałam, że przez większość swojego życia byłam niecierpliwa. Nie potrafiłam
czekać. „W gorącej wodzie kąpana” – tak zawsze powtarzał tato. Teraz mogę
powiedzieć – cierpliwości mam aż nadto i wiecie – jeszcze uczę jej innych.
Być
może na tę chwilę mam cholernie pod górkę i miotam się jak ta ćma, która
wpadnie w lampkę i strasznie Nas wkur… Ale jedno wiem na pewno, nauczyłam się
cierpliwości. I uśmiecham się mimo tego, że życie w tym roku dało mi trudny
test do rozwiązania. Poradzę sobie, bo przecież na tym ono polega. Dostajemy
wyzwania i albo się poddamy, wycofamy, staniemy jak ciołki na mrozie i będziemy
dygotać, albo pójdziemy pod prąd mimo, że śnieg wali w pysk przy 15 stopniowym
mrozie. Tak, tak czuję się dziś – jakbym nie miała czapki, ani szalika. I
kurtki! W ogóle stoję nago na mrozie. Zimno mi! Ale wiem, że w końcu doję do
ciepłego domu, ogrzeję się i zapomnę o tym, jak strasznie było mi przed
chwilą.
Wiecie
– w życiu najpiękniejsza jest jego nieprzewidywalność! Co przyniesie jutro? Nie
wiem. No właśnie. Każdy dzień to nowa szansa. Nawet jeśli dziś jest źle, jutro
to zupełnie nowy rozdział. Nowa kartka. Nowa szansa. Być może – nowe życie.
Oby!
Kochani – tego Wam i sobie życzę!
Hej. Z natury nie czytam, a co dopiero komentuje takich blogów, ale - oto jestem. Musze się przyznać, że bardzo mnie zmotywował ten tekst. Do tej pory myślałam, że jestem osobą cierpliwą. Dopiero po przeczytaniu Twoich słów uświadomiłam sobie, że ciągle odliczam do czegoś zamiast żyć tym co jest tu i teraz, i cieszyć się z tego. Moje ulubione słowa: "W tym całym narzekaniu i obserwowaniu jakie życie jest do dupy, zapominam o jednym. To tylko rok. Jeden. Ile już lat minęło? A ile jeszcze przede mną?".
OdpowiedzUsuńDzięki wielkie. Życzę Ci szczęścia, zdrowia i radości Kochana ❤