W co wierzysz? - o energii, miłości i boskiej mocy.
Zapytałam mamę, czy
dobrym pomysłem jest napisanie felietonu dotyczącego wiary. Mama stwierdziła,
że to niedobry czas na takie teksty. Niedobrze mówić o tym też ze względu na
delikatny temat. Niewygodny dla wielu temat wiary. – Nie tykaj się polityki
i wiary, ludzie będą Cię potem cytować, utożsamiać z poglądami –
powtarzała. W pierwszej chwili pomyślałam, że ma rację, a potem doznałam
olśnienia. Dostałam kiedyś wiadomość dotyczącą mojej wypowiedzi. Dziewczyna
zaatakowała mnie mówiąc – ,,Jak możesz cytować lewaka, jesteś osobą, która emanuje
dobrem. Jesteś osobą wierzącą, więc postępuj zgodnie z wiarą.” Przyznam, że
była to dosyć dziwna wiadomość zwłaszcza, że nie pokazywałam niczyich poglądów,
a jedynie zwróciłam uwagę na problem. Nie mniej jednak poruszył mnie fragment o
wierze. Przecież, ja nigdy nie utożsamiam się z żadnym wyznaniem. Nie
identyfikuję się z tym, nie mówię o tym. A jednak ktoś uważa, że … tak właśnie
jest. Im więcej razy mama powtórzyła, że to nieodpowiednie, tym bardziej miałam
pewność, że powinnam to napisać. Stąd właśnie wiem, że moja mama nie miała ze
mną lekko. Zawsze na przekór. Otóż to – nie słucham ludzi, słucham siebie. Mówienie
o wierze to bardzo grząski grunt jeśli robi się to nieumiejętnie. Jestem
zdanie, że szacunek należy się każdemu niezależnie od jego wyznania. Ludzie są
tak skonstruowani, (jeśli można tak oczywiście w dużym cudzysłowie napisać) że
potrzebują wierzyć. Nawet niewiara jest w pewnym stopniu formą wiary – Nie
wierzę w istnienie Boga, sądzę że…
Wierzysz w cuda? Tak wierzę w siebie!
Kiedy byłam małą
dziewczynką często musiałam chodzić do kościoła. Nie – mogłam lub chciałam – musiałam.
Miałam w swoim życiu różne etapy. Nie powiem, żebym kiedykolwiek była zagorzałą
katoliczką i wierzcie mi – nigdy się to nie zmieni. Chodzenie do kościoła nie
było moim ulubionym zajęciem, a wiara w tu i tam trochę mnie przytłaczała. Ciągle
odczuwałam presję, presję związaną ze swoim życiem. Ktoś je zaplanował, ktoś
decyduje za mnie, ktoś tak chciał. Na mnie działało to bardzo destrukcyjnie. Stale
miałam wrażenie, że robię coś źle lub wręcz przeciwnie pomagałam wszystkim
wierząc, że dostanę za to ,,dobre miejsce”. Żebyśmy się dobrze rozumieli –
szanuję ludzi, którzy w to wierzą. Żyję przecież z własną matulą pod jednym
dachem. Mimo przeciwnych poglądów – bardzo się kochamy. O to w tym chodzi. O
zrozumienie i poszanowanie. Dla mnie to fundament. Fundament wszystkiego,
niezależnie od wyznania.
Zapytałam moją mamę czy
przeszkadza Jej to jaka jestem. Szczerze odpowiedziała, że stara się mnie zrozumieć,
sama wychowywała się w domu, w którym Kościół był ważny. Ja to rozumiem,
chciała dać mi dobre wartości. Jednak – im byłam starsza, tym bardziej starałam
się znaleźć to, co będzie dla mnie odpowiednie. Miejsce, w którym będę czuła się
dobrze. Swoją świątynię. I dziś mogę powiedzieć, że - znalazłam ją w swoim
sercu. Jeśli miałabym odpowiedzieć w co wierzę odpowiedziałabym – w siebie.
Wiem, wiem, brzmi to bardzo kontrowersyjnie. Żaden ze mnie Bóg, ale ….jeśli
wierzyć we wszystkie mądre słowa, ludzi na całym świecie – jesteśmy obrazem
Boga w czystej postaci. To ja skorzystam z tej postaci i będę czynić w życiu boskie rzeczy!
Jestem energią – tworzę miłość.
Swoje stanowisko zrozumiałam
dopiero po latach. Latach uczęszczania na msze i klepania paciorków. Modliłam
się lepiej i gorzej. Prosiłam i dziękowałam. Byłam dobrym człowiekiem, ale
robiłam często niedobre rzeczy. Potem na długo wróciłam do wiary. Chciałam się
nawrócić, naprostować drogi. Wierzyłam w cuda i uzdrowienia. Moja siostra i tak
zmarła. I wielu z Was pewnie pomyśli – przestała wierzyć, bo straciła bliską
osobę – normalne. Nie, nic z tych rzeczy – ja wierzę.
Kiedy moja siostra
umierała trzymałam ją za rękę. Było to bardzo mocne doświadczenie. Niewielu z
Was wie jakie towarzyszą temu uczucia. To jest taki dziwny strzał. Jakby
uderzenie po całym ciele, rozchodzi się powoli – jak zastrzyk. Zatraca się
poczucie miejsca i czasu. Przestaje się czuć swoje ciało, wchodzi się na zupełnie
inny poziom świadomości. To uczucie jakby w tej właśnie chwili dzieliło się
jedno ciało, jakby ciało stało się domem dla dwojga. Brzmi to jak słowa szaleńca.
Ale to bardziej słowa kogoś, kto tego doświadczył. Mogłabym powiedzieć – sami się
przekonacie, ale nie – ja Wam tego nie życzę.
Wszyscy jesteśmy energią –
to pewne. Gdybyśmy wyszli z Naszych małych domków zwanych ciałem – moglibyśmy
wspólnie rozświetlać kulę ziemską przez kilka dobrych lat. Kilka? A może
kilkanaście. Słowem – bylibyśmy jak słońce. Ale chwila – ja nie jestem naukowcem.
Odsyłam do pozycji książkowych związanych z tym, co płynie w Nas pod
mikroskopem. Ja jestem tu po to, żeby Wam wyjaśnić, że moja wiara nie jest niczym
innym jak dawaniem miłości. Brzmi trochę jak kultura hipisów, ale wierzcie mi,
że działa. Działa nawet na tych bardzo złych. Tutaj na Ziemi mamy na głowie tyle
ważnych lub mniej ważnych spraw. Często zapominamy o tym, co tak naprawdę się
liczy. Staramy się sprostać oczekiwaniom, często zapominając o tym czego pragniemy.
A podążanie za głosem serca, to najlepsze co możemy robić. To taki drogowskaz,
który rozświetla każdy problem. Ja potrzebowałam roku. Potrzebowałam wielu rozmów
z kobietą, która umierała, żeby zrozumieć na czym polega życie.
Każdego dnia mijamy na ulicach
ludzi, którzy żarliwie się modlą, ale krzywdzą innych. Powtarzają piękne słowa
by za chwilę komuś ubliżyć. A ja – jestem zdania, że dobrym człowiekiem winno
się być na co dzień, nie tylko od święta. Jeśli postępuję dobrze, mam spokojne
sumienie. Nie czuję presji i ograniczeń, śpię dobrze. Daję miłość nie chcąc
niczego w zamian. Bezinteresownie pomagam ludziom, którzy nawet o to nie proszą.
Czy to nie jest forma wiary? Według mnie w najpiękniejszej postaci.
A po śmierci?
A po śmierci chcę kawałek
zielonej trawki i malutką płytkę z napisem – Jestem wszędzie. Nie chcę
świec i opłakiwania. Nie chcę świątecznych pielgrzymek. Mnie tam nie będzie, mi
to będzie obojętne. Być może spotkamy się kiedyś na kawie w zupełnie innym
ciele, albo będziemy chodzili po raju w białych prześcieradłach, albo będziemy
latali po niebie, albo zbudujemy wspólnie duże mrowisko. Tego nie wiemy. Ale
czy to ważne w co wierzymy? Czy warto zastanawiać się w tej chwili – kim lub
czym będziemy, kiedy nasze ciała odmówią posłuszeństwa? Dzisiaj możemy
zastanowić się tylko nad jednym – czy jestem dobrym człowiekiem? Czy daję innym
swoją miłość? Czy wierząc w to, w co wierzę – potrafię kochać? Bo ja potrafię,
chociaż nie spowiadam się księdzu ani nie przyjmuję komunii. Poświęcam swój
czas każdemu, kto tego potrzebuje. Uśmiecham się do ludzi rozgrzewając ich zimne
serca. Nie biegnę za pieniędzmi, nie gonię za karierą. Jeśli miałabym nazwać to
wszystko w co wierzę – to wierzę w miłość. Jeśli Bogu istnieje to zbiję kiedyś
z Nim piątkę i powiem – dzięki.
Boska moc jest w Nas!
Ktokolwiek i cokolwiek
sprawiło, że dziś jesteśmy właśnie tutaj – warto to wykorzystać. Mamy boską moc
i dobrze byłoby z niej skorzystać. Więc wykorzystajmy ją na dawanie miłości. Wszystkim
– niezależnie od poglądów i wyznania. Niezależnie do tego czy kiedykolwiek Nas
skrzywdzili. Dawanie dobra uzależnia. Jest ,,chorobą duszy’’, która
rozprzestrzenia się na innych, jeśli jej zechcą. Rok temu zaraziłam się tą
chorobą od mojej siostry. Dziś dla wielu jest Ona pięknym wspomnieniem. Dla mnie jest obecna
w każdej sekundzie mojego życia. Jest wszystkim, przez wszystko i ponad
wszystkim. Jest biciem mojego serca. Jest ciepłym dotykiem, kiedy marznę na przystanku.
Jest otarciem łez, kiedy płaczę. Jest plastrem na serce pękające na pół. Jest
każdym – wstawaj – i – idź już spać. Jest promieniem słońca w
pochmurny dzień i chłodnym podmuchem w gorące popołudnie. Nie widzę Jej, ale
czuję. To właśnie jest wiara. Jeśli potrafimy uwierzyć, potrafimy też poczuć i
zobaczyć.
Więc jeśli myślisz – wariatka, ja mówię – najszczęśliwsza na świecie.
Więc jeśli myślisz – wariatka, ja mówię – najszczęśliwsza na świecie.
Wiarę należy czuć. Nie zawiera się w
żadnych, nawet najpiękniejszych słowach.
Komentarze
Prześlij komentarz